Lubię sobie czasem zrobić niespodziankę i wybieram komiksy jedynie na podstawie okładek. Warunek w takim przypadku jest tylko jeden, autor okładki musi być również głównym rysownikiem. Jest to o tyle istotne, że często słabe historie dostają dobrą okładkę i sprzedają się jak świeże bułeczki, a później jest płacz i zgrzytanie zębów.
Tym razem w oko wpadła mi okładka Mitcha Geradsa i album zatytułowany Strange Adventures. Bohater z jetpackiem, pistolecikiem laserowym, pobazgrany długopisiem i napisami w stylu “Stranger Danger”, “I Kill”, “Space Liar!”. Liczyłem na antologię dziwnych opowieści, może coś w rodzaju space opera. Trochę science-fiction, trochę sam nie wiem co.
Rozczarowanie pojawiło się już na pierwszej stronie, na której widać naszego bohatera podpisującego swoją książkę “Strange Adventures by Adam Strange”. Okej, Strange jest nazwiskiem, będzie historia jednego gościa. A na pewno będzie on protagonistą. Ale czy taka okładka może zawierać chujową historię? Może. Dobra, dam jej szansę.
Kamień z serca spadał mi z każdym kolejnym panelem, widząc jak chłop w czerwonym, obcisłym kostiumie z jetpackiem na plecach odkrywa przede mną swoją historię z planety Rann. Na ziemi archeologiem, w kosmosie bohaterem. Tak można by opisać jednym zdaniem postać Adama Strange’a.
Po okresie długiej i brutalnej wojnie, nasz bohater wraz ze swoją żoną powracają na Ziemię, gdzie z początku są przyjmowani z honorami. Następnie pojawiają się informacje podważające honor i motywację samego Adama. Ktoś się sprzeciwia, ktoś ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Bohater wczoraj, wróg publiczny dziś. Adam Strange zaczyna walkę o swoje dobre imię.
Przez cały album poznajemy symultanicznie dwa wątki: wojny na planecie Rann oraz życia Adama na Ziemi, po jej zakończeniu. Co ciekawe, historia w kosmosie jest rysowana przez Shanera, którego retro styl idealnie pasuje do narracji, natomiast czas teraźniejszy zdobią ilustrację Geradsa (tego od okładki). Śmieszna sprawa – to, że mam w albumie dwóch rysowników, zobaczyłem dopiero pod koniec. Oni na prawdę mają bardzo dużo wspólnego.
Sama historia w kontekście wizualnym jest bardzo jasna i pogodna. Efekt ten zapewne zawdzięczamy panelom, które nie mają swojej charakterystycznej czarnej obwódki. No i do tego ta paleta barw. Chociaż nie miałem okazji pławić się w komiksach z początku epoki sci-fi, to właśnie tak je sobie wyobrażałem. Lektura Strange Adventures uderza w te same struny melancholii, w które trafia również Stranger Things. Dla mnie cudowna lektura.
Jeżeli chodzi o easter eggi, to muszę zwrócić uwagę na zestaw książęk, które trzyma do podpisu jeden z fanów. Jedną z nich jest “The Sheriff of Babylon” Mitcha Geradsa i Toma Kinga, a drugą “Mister Miracle” tego samego tandemu. Jak do tego doszedłem po jednej literze? Sam nie wiem, ale wszystko się zgadza – okładki się zgadzają. Sprawdźcie sami!
Reasumując, przeczucie mnie nie zawiodło. Zamówiłem cały run, 12 zeszytów. Jeżeli chcesz odpocząć od superbohaterów pierwszej fali, ale lubisz pozostać w uniwersum, to Strange Adventures jest idealnym wyborem. Świetna historia, wspaniałe ilustracje. Czego chcieć więcej?
Polecam jeszcze trailerek, produkcji DC Comics: