Kawał dobrego rzemiosła. Miła odmiana po ostatnich zeszytach serii 2099 (Omega 2099 taki “dobry”, że cały czas czeka na reckę).
Zazwyczaj rozpisuję się o tym, co mnie irytuje w komiksie lub wychwalam pod niebiosa jakiegoś artystę. Czytając ten album wiedziałem już, że ten wpis będzie krótki. Nie ma się do czego przyczepić, nie ma czegoś specjalnego, co można by wychwalać.
Brisson napisał scenariusz, Kuder narysował, Keith pokolorował. Wszystko zgodnie ze sztuką. Na tyle dobrze, że skłoniło mnie do zamówienia całego runu. Komiks od początku stawia kawę na ławę. Okładka Kudera, rysunki Kudera. Nie ma, że się nabierzesz na ładny cover, a w środku rysunki Horaka, albo Marrona.
W sumie, to jest jedna rzecz, za którą chcę pochwalić Kudera. Ognie. Płomienie. Rysuje bardzo ładne i efektowne pląsy piekielnego ognia. Przy takiej postaci jak Ghost Rider, to akurat ważne, żeby umieć dobrze pokazać ten diabelski atrybut. Keith też ładnie je pokolorował i wszystko wyszło super.
Historia zapowiada się ciekawie. Jak sam tytuł wskazuje, Król Piekła może być tylko jeden. I na tenże właśnie tytuł ostrzą sobie zęby różni bohaterowie. Mefistofeles, Lilith… W piekle trwa zajadła walka o wpływy. W międzyczasie z zamieszania korzystają pomniejsze demony i dają dyla do Nowego Jorku (proste, gdzieżby indziej).
W pogoń za nimi wyrusza aktualnie, miłościwie nam panujący, Johny Blaze, Ghost Rider – Król Piekła. Spotyka Danny’ego Ketcha, aktualnego Ghost Ridera na Ziemi, z którym ucinają sobie krótką pogawędkę oraz parę demonich łbów. Wspominają innych Ghost Riderów. Dużo tych Ghost Riderów.
W każdym razie, czyta się to dobrze, ogląda jeszcze lepiej. Mam nadzieję, że kolejne zeszyty będą trzymały poziom.
All Hail The King!
Jeżeli jesteście ciekawi jak zeszyt wygląda od środka, to poniżej zamieszczam omówienie dwóch pierwszych odcinków. Bez spojlerów w komentarzach, bo dwójki jeszcze nie czytałem!